środa, 5 marca 2014

1. Witamy w Amalii.

Mała, pięcioletnia dziewczynka kurczowo ściskała dłoń ojca, który wolną ręką uspokajająco głaskał ją po ciemnych włosach. Znajdowali się w elitarnej szkole im. Amalii Oxenstierny we Francji. Młoda była jednocześnie przerażona i ciekawa. Obok nich stał wysoki i niebywale przystojny brunet. Rozglądał się po ciemnym holu w którym stali. Włosy w nonszalancki sposób opadały mu na czoło, a mijające go dziewczyny spoglądały na niego z uśmiechem. Co chwilę któraś puszczała mu oczko, a odważniejsze mówiły "cześć". Był dumnym absolwentem tej szkoły o statusie dziedzica. Jego matka i ojciec też się tu uczyli. Przed nią ciotki, wujkowie i sam nie wiedział kto jeszcze. To zapewniło mu chlubne miano dziedzica. Szkoła odznaczała się trzema statusami dla uczniów. Dziedzice, fundatorzy i stypendyści. Ci ostatni nie trafiali do szkoły wcześniej niż do piątej klasy. Dyrekcja wybierała najzdolniejszych uczniów, proponowała im naukę i płaciła za wszystko. Stypendium naukowe było dla wybitnych. Fundatorzy mogli zapisać się do szkoły kiedy chcieli. Rodzice płacili czesne, ale przyszły uczeń musiał zdać szereg trudnych testów, by określić czy może zostać jednym z elitarnych uczniów czy też nie. Dziedzice od fundatorów nie różnili się prawie niczym. Też zdawali testy, też płacili czesne, ale mogli szczycić się mianem potomków wybitnych postaci. Dodatkowo obowiązkowo musieli zaczynać naukę od pierwszej klasy. Uczniowie mogli uczyć się czego tylko chcieli. Gdy wybrali profil swoich zainteresowań zdobywali pełną wiedzę w danej dziedzinie. Warunek był jeden: żadnej kariery przed ukończeniem edukacji. Potem, z dyplomem Amalii, każde drzwi stały dla nich otworem.
Tak samo było też w przypadku naszego bruneta. Skończył szkołę rok wcześniej z doskonałymi wynikami i specjalnością aktorską. Przez rok zagrał w kilku filmach i wróżono mu świetlaną karierę. Dziś razem z ojcem odprowadzał swoją małą siostrę, która jako dziedziczka musiała zostać uczennicą pierwszej klasy.
-Or - szepnęła.
-Tak? - Kucnął obok niej i uśmiechnął się delikatnie. Czuł na sobie zachwycone spojrzenia mijanych dziewczyn. Nic tak nie dodaje uroku jak mała, śliczna siostrzyczka. - Boję się - szepnęła.
-Poradzisz sobie - pogłaskał ją po policzku.
-Tatusiu, będziesz do mnie przyjeżdżał? - zadarła główkę.
-Oczywiście, kochanie. Kiedy tylko zechcesz - odparł ojciec.
-Też mam cię odwiedzać? - spytał brat.
-Nie - burknęła.
-Czemu nie? - roześmiał się.
-Panienki podrywaj sobie w Ameryce, a nie będziesz mi robił siarę w szkole - wypaliła z błyskiem w oku.
-Nelti - upomniał ją ojciec. - Panienka z dobrego domu musi być grzeczna. Nawet wobec brata.
-Wobec mnie przede wszystkim - cmoknął ją w czoło i wstał.
-Panie Bloom... - Przed nimi pojawiła się starsza kobieta w szarej sukience.
-Panno Grice, miło panią znów spotkać - ojciec cmoknął kobietę w dłoń.
-Orlando - uśmiechnęła się do młodzieńca.
-Pani dyrektor - skłonił się.
-A to pewnie nasza panienka Valentina - spojrzała na małą dziewczynkę.
-Tak - pokiwała główką.
-Chodź - podała jej rękę. - Pokażę ci twój pokój i zapoznam z kolegami.
-Mówiłem, że nie będziesz sama - powiedział Orlando.
-A kto to taki? - zainteresował się pan Bloom.
-Cara Delevingne, Logan Lerman i Richie Stanton - pospieszyła z odpowiedzią.
-Delevingne z Lodnynu? - upewnił się młody człowiek.
-Tak. Jej siostra tez się tu uczy. Tak samo siostra pana Lermana. Pan Stanton jest jedynakiem, ale jego rodzice są absolwentami.
-Kojarzę. Dziękuję, panno Grice - uśmiechnął się pan Bloom
-Marta zaprowadzi panów do mojego gabinetu - wskazała za kobietę w czarnej sukience, która stała za nią. - A ja zaprowadzę Valentinę.
-Oczywiście. Bądź grzeczna, Nel - ojciec ucałował córkę w czoło.
-Dobrze, tatusiu - uśmiechnęła się i odeszła z dyrektorką.
-Da sobie radę - szepnął Orlando.
-Jest twoją siostrą - mruknął.




Szkoła im. Amalii Oxenstierny powstała w 1725 roku niedaleko Grenoble z inicjatywy szlachty szwedzkiej, która chciała nauczać swoje dzieci we Francji, ale w placówce szwedzkiej. Początkowo była to szkoła zamknięta, lecz z czasem uległo to zmianie. Grenoble jest jednym z największych centrów naukowych we Francji, lecz uczniowie Amalii odbierają tak doskonałe wykształcenie, że bez problemu dostają się na Sorbonę, Oxford czy na któryś z uniwersytetów należących do Ligii Bluszczowej.
Klasy są nieliczne, największa liczyła siedemnaście osób. Uczniowie mieszkają w internacie, gdzie do dyspozycji mają ogromną bibliotekę, kilka sal komputerowych,pełnowymiarową halę sportową, kort tenisowy, basen i wiele innych. Sypialnie podzielone są według roczników i płci. Rok szkolny trwa od 1 września do 31 czerwca. Święta i wakacje uczniowie spędzają w domach, weekendy mają wolne od nauki, i gdy tylko nie mają szlabanu za jakieś przewinienie mogą go rozdysponować według własnego uznania.
Amalia - bo tak Szkoła nazywana jest przez wszystkich - współpracuje z innymi renomowanymi szkołami, gdzie uczniowie mogą jeździć na wymiany. Co kusi ich oczywiście bardzo rzadko.
-Nienawidzę, kurwa, tej budy - warknął wysoki postawny blondyn ciągnąć za sobą różową walizkę z wielkim złotym "C" na środku.
-Przestań, Richie - uśmiechnęła się do niego blondynka, której bagaż taszczył. Był dokładnie 1 września 2009 i uradowani uczniowie wracali do Szkoły, by zacząć kolejny rok nauki.
-Nauczyłem się tej dziwnej wzmianki po łacinie - szepnął brunet do idącej obok niego ciemnowłosej dziewczyny. - Czemu mi wczoraj nie odpisałaś?
-Bo Orlando dostał bzika i musiałam z nim jechać do Londynu - przekręciła oczami. - Jakby nie mógł pojechać do Nowego Jorku, posiedzieć z Mirandą i dać mi święty spokój.
-Cara, kurwa, kamieni tam napchałaś?! - wrzasnął Richie, gdy nie mógł wciągnąć walizki po schodach.
-Stanton, szlaban. O dwudziestej w moim gabinecie - powiedziała mijająca ich nauczycielka francuskiego, panna Tourile.
-Jaki lamus, ja pierdolę - roześmiała się Cara.
-Delevingne, ty też - dodała i odeszła.
-Dzień dobry, Amalio! - wrzasnął wkurzony Richie.
-Niech cię chuj strzeli - dodała cicho Cara.



Lubiłam powroty do Amalii. Czułam się tam o wiele lepiej niż w rodzinnym w domu w Nowym Jorku, gdzie wszystko musiało być idealne. Od zawsze chciałam się wyrwać z domu i wieku jedenastu lat w końcu mi się to udało. Oczywiście pomogła mi moja starsza siostra, która namówiła rodziców na szkołę we Francji. Miała świetną renomę, każdy chciał do niej uczęszczać, więc nie było tak ciężko. Dodatkowym plusem było to, że mieściła się we Francji, gdzie moja siostra aktualnie mieszka z swoim mężem.
Każdy powrót do szkoły łączył się z ogromną radością. Miałam tutaj dwie bardzo bliskie przyjaciółki, Tracy i Margot, które traktowałam jak siostry. Miałyśmy łózka obok siebie, wszędzie razem chodziłyśmy i było naprawdę fajnie. Reszta dziewczyn i chłopaków z roku też była spoko, wszyscy się dogadywaliśmy.
- Cześć, White! - usłyszałam za sobą męski głos. Odwróciłam się i zobaczyłam Oscara, mojego bardzo bliskiego kumpla. Ale nie, nic z tych rzeczy! Nie skupiłam się tutaj na miłości, tylko na nauce.
- Cześć! Jak tam wakacje? - zapytałam ze śmiechem.
- Trochę nudno. Cieszę się, że wróciliśmy już do szkoły.
- To tak samo jak ja - mruknęłam cicho.
- I ja - przed nami pojawił się Francisco Alarcon. Jeden z tych utalentowanych chłopaków, którym marzy się kariera piłkarska. Może i ma jakiś talent, może i dobrze się uczy, ale jak dla mnie to zwykły głupek.
- To akurat nas mało obchodzi - syknęłam w jego stronę, a on szeroko się uśmiechnął.
- Oscar, możesz zostawić nasz samych? - zapytał, nawet nie patrząc na ciemnoskórego.
- Tak, jasne - wydukał i odszedł, a Alarcon ciągle na mnie patrzył.
- Czego chcesz? - szepnęłam, bo przybliżył się do mnie na niebezpieczną odległość.
Tuż przed wakacjami miałam chwilę słabości i coś między nami zaiskrzyło. Było kilka czułych słówek, przytulanki i całusy. Miał się ze mną skontaktować w wakacje, ale jakoś mu nie wyszło. Teraz niech spada. I to daleko!
- Jesteś na mnie zła?
- Nie, wcale! - przewróciłam oczami. - Przez całe wakacje czekałam na głupią wiadomość od ciebie, a ty co? Nic!
- Chciałem to teraz wyjaśnić.
- Teraz to za późno. Daj mi spokój - westchnęłam i chciałam go wyminąć, ale przywarł mnie do ściany i lekko musnął moje usta. - Nigdy więcej tego nie rób! - krzyknęłam, kiedy udało mi się wydostać spod jego ramion. - Bo pożałujesz.
- Sophie, daj mi to wyjaśnić - powiedział cicho i zrobił skruszoną minkę, ale nie dałam się na to nabrać.
Szybko znikłam z jego pola widzenia i udałam się do damskiej sypialni. Położyłam się na swoim łóżku i wtuliłam w małą poduszkę. Muszę się skupić na nauce, tak jak zawsze... Koniec myślenia o głupim Isco, koniec.



Wieczorem siedziałam w małym saloniku przy jadalni sącząc kakao i czytając książkę. Uwielbiałam takie chwile spokoju. Nogi spoczywały przed kominkiem,owinięta byłam w ciepły koc i generalnie nic się nie liczyło. Byłam daleko, przezywając to samo co bohaterowie czytanej przeze mnie powieści.
-Bloom - usłyszałam za sobą szepnięcie.
-Tęskniłeś? - mruknęłam nie przerywając czytania, chociaż nie oszukujmy się, żadne słowo z książki do mnie nie docierało.
-Serce mi usychało - odparł i usiadł na pufie, gdzie trzymałam nogi. Oczywiście moje nogi położył na swoich kolanach i uśmiechnął się delikatnie. Coś zadrżało mi w środku. Nie mam pojęcia co...
-Masz coś takiego? Myślałam, że tu - popukałam go w klatkę piersiową. - Masz tylko kawałek kamienia.
-Fail - pokręcił głową, a ja zabrałam mu swoje stopy i podkuliłam kolana pod brodę. - Nudziłaś się beze mnie? - podsunął się i położył na nich swój podbródek. Zagotowało się we mnie. Nasze twarze były stanowczo za blisko.
-Strasznie - warknęłam. - Nie miałam z kim mieć szlabanów.
-Nadrobimy to - puścił mi oczko. - W sumie już się to nadrabia.
-Co? - drgnęłam. - Co zrobiłeś?
-Bloom! - W drzwiach stanęła wkurzona pani Harris, nasza opiekunka biblioteki. - Wyjaśnicie mi co tu robicie? Jest po dwudziestej trzeciej, a cisza nocna jest od...?
-Dwudziestej drugiej. - Ta gnida pospieszyła z odpowiedzią.
-Szlaban. Oboje. Jutro o dwudziestej u mnie. A teraz spać! - syknęła i wyszła.
-Gdybyś tu nie przylazł to by nic nie zauważyła! - zdenerwowałam się. - Nie raz siedzę tu do rana i nie mam z tego powodu kłopotów! - zerwałam się z fotela. - Lepiej byłoby jakbyś został tam gdzie byłeś przez ten rok. Byłby spokój! - ruszyłam do drzwi.
-Też się cieszę, że cię widzę, Bloom - roześmiał się.
-A ja ciebie nie, Vazquez - burknęłam nawet się nie odwracając.


***

Witamy serdecznie na naszym najnowszym blogu! Opowieść będzie nietypowa, ale na pewno nie nuda... Z nami to nie możliwe :D
Zachęcamy do czytania i zakochania się w tej historii i bohaterach tak jak my to już zrobiłyśmy :)

O nowościach będziemy informować w każdy możliwy sposób (gg, twitter i co tam się jeszcze da). 
W razie jakiś pytań - piszcie!
Nasze numery gg są w zakładce AUTORKI


Pozdrawiamy! 
:*

Vinga i Moniika

2 komentarze:

  1. Marc łamacz serc, a wygląda na takie niewiniątko, no! Ale i tak jest słodki <3
    Nelti oczywiście ma charakterek to lubię :) czekam na rozdział pierwszy oczywiście :) :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam opowiadania które piszecie razem!! To zapowiada się interesująco.... Z niecierpliwością czekam na następny rozdział:)!!!!

    OdpowiedzUsuń